Miesiąc z noworodkiem.

Po miesięcznej przerwie w pisaniu, powracam. A ten post będzie właśnie o minionym miesiącu. Bardzo szczególnym miesiącu, bo to pierwsze cztery tygodnie z noworodkiem. 

Jakie były? Krótko mówiąc: jazda bez trzymanki i totalna karuzela emocji, myśli, wszystkiego. Magiczny czas, ale chyba też najtrudniejszy w życiu.

POBYT W SZPITALU
O moim trzydniowym pobycie w szpitalu napiszę osobny post, ale niewątpliwie był to bardzo ważny dla mnie czas i wspominam go całkiem pozytywnie. Pierwsze chwile z córką, przyglądanie się tej małej kruszynie, reagowanie na każde jej głośniejsze westchnienie i jęknięcie. Szybka nauka pielęgnacji malucha. Wsparcie położnych- bardzo ważny aspekt tych pierwszych dni z małą. To też czas na ochłonięcie po porodzie i odpoczynek, co akurat średnio mi się udało- nigdzie człowiek tak nie odpocznie, jak we własnym łóżku. No i to początek połogu, z którym także należy się zapoznać i oswoić temat, bo czasem dolegliwości mogą dać mocno w kość. 
Generalnie te pierwsze trzy dni naszego nowego, wspólnego życia były mega intensywne. Dużo się działo, a jeśli dodać do tego jeszcze hormonalną karuzelę poporodową, która się odbywa w organizmie, to mamy niezły szał :)

KARMIENIE
Od początku nastawiona byłam na karmienie piersią, ale też gdyby zaszła potrzeba karmienia mlekiem modyfikowanym, to nie miałam nic przeciwko. Mała chwytanie piersi załapała od razu, chociaż szybko przerywała ssanie, bo miałam bardzo mało mleka, dzidziulek był duży i wygłodniały, a i ja według położnych źle ją przystawiałam, co strasznie mnie stresowało. Skończyło się tak, że w drugiej dobie zaczęła być dokarmiana mlekiem modyfikowanym. Trwało to jakieś trzy dni. Później w końcu pojawił się nawał mamusiowego pokarmu i od tamtej pory mała jest karmiona tylko piersią. Udało się!

POWRÓT DO DOMU
Wyczekiwany moment, choć jednocześnie budzący lekką grozę. Bo w domu nie ma już położnych- jesteśmy sami: mama, tata i nasz bobasek. Stres powodowało absolutnie wszystko. Ubranie dziecka w kombinezon (czy nie jest jej za ciepło?), włożenie do fotelika (nie za luźno jest przypięta?), przeniesienie do samochodu (wiatr ją przewieje!), zainstalowanie w aucie (dobrze to jest zamontowane?), jazda do domu (Boże, te doły...trzęsie!). Potem wchodzimy do domu i nagle to do nas dociera- nic w tym domu, nic w naszym życiu nie będzie już takie, jak do tej pory. I pomijając całą radość z pojawienia się wyczekiwanego dziecka, to jest to też moment lekkiego przerażenia. Nurkujesz w nieznane i czujesz, że butla z tlenem chyba została na brzegu i twoja w tym głowa, jak teraz sobie poradzisz.

SIEDZENIE NA BOMBIE
To jest najbardziej odpowiednie określenie tego, jak wyglądały nasze pierwsze, wspólne dni w domu. Każdy dźwięk wydany przez bobaska był jak kubeł zimnej wody na głowę, niezależnie od poziomu niewyspania i pory dnia lub nocy- żadna kawa tak nie działa. Siedzieliśmy z mężem jak na szpilkach i wyczekiwaliśmy "alarmu", a potem jak dwa roboty zasuwaliśmy z pieluchami, karmieniem, noszeniem, usypianiem i znów zapadaliśmy w tryb gotowości. Nie potrafiliśmy się niczym innym zająć i na niczym innym skupić, totalny fokus na dziecko. Po dwóch tygodniach to się zmieniło. Zaczęliśmy trochę normalniej funkcjonować, zajmować się też innymi rzeczami i na spokojnie reagować na wołanie córki. Coraz lepiej też rozumieliśmy jej płacz i pewniej czuliśmy się w diagnozowaniu tego, czego mała akurat potrzebowała.

UMYĆ ZĘBY CZY ZROBIĆ HERBATĘ?
Kiedy mąż wrócił do pracy po dwóch pierwszych tygodniach życia dziecka, zostałyśmy w domu zupełnie same. Trochę się tego momentu obawiałam, ale całkiem nieźle się już dogadywałyśmy i poradziłyśmy sobie. Chociaż należało przywyknąć do tego, że czasem dziecko jest "nieodkładalne" i pomiędzy zaśnięciem, a kolejną pobudką mam 10 minut. Wtedy trzeba podjąć ważne decyzje, np. szybki prysznic czy szybkie śniadanie ;) bo następna okazja może pojawić się dopiero za kilka godzin. Takie dylematy!

"CZY TO NORMALNE?"
Krostki na czole, zaczerwienienie na powiece, sucha skóra na rączkach- czy to normalne? A ta plamka na brzuszku? No i legendarna kupka! Wszystko w młodych rodzicach może budzić wątpliwości i zaniepokojenie. Całe szczęście z tygodnia na tydzień to rodzicielskie schorzenie zwane "pieluszkowym zapaleniem mózgu" łagodnieje i chociaż nie tracę czujności, to nie tracę też głowy na każdym kroku.

TE NIESZCZĘSNE KOLKI...
Taaaak... rodzice, którzy nie znają tematu z własnego doświadczenia są naprawdę ogromnymi szczęściarzami. Kilkugodzinny płacz cierpiącego dziecka jest czymś najgorszym na świecie. I chociaż próbujesz masować, rozgrzewać brzuszek, serwować kropelki, nosić i lulać, to i tak czujesz tą bezsilność i masz ochotę płakać razem z dzieckiem. Kolki są dla rodziców wykańczające fizycznie i psychicznie- dla samego dziecka pewnie też. Pocieszające jest to, że nie będą trwały wiecznie. Zła wiadomość: mogą trwać kilka miesięcy. Cierpliwości życzę więc sobie, Wam i naszym niemowlakom.

UŚMIECH I SŁODKA BUŹKA
Widok najedzonego dziecka, które spokojnie śpi, rozgląda się po świecie albo wtula w ramiona rodzica- to jest w tym wszystkim najważniejsze. I rekompensuje nieprzespane noce, stres, zmęczenie i rodzicielskie trudy. Uśmiech dziecka automatycznie wyciska uśmiech na twarzy rodzica. Nic nie jest w stanie równać się z radością, jaką daje dziecko. Noworodka należy się nauczyć, zapoznać się z nim, dlatego te początki wspólnego życia bywają trudne. Łatwo o chwilowe załamania nerwowe i cóż, należy je zaakceptować. Później z każdym dniem jest łatwiej i piękniej :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga