Minimalizm po mojemu- coś się zaczyna.
1. Budżet domowy.
Zaczęło się od potrzeby zapanowania nad domowymi finansami. Przyczyn było kilka: rozpływające się "gdzieś" pieniądze, kupno nowego mieszkania, przygotowania do powitania na świecie bobasa, chęć zbudowania zaplecza finansowego w postaci oszczędności. Postanowiłam szczegółowo planować wydatki na każdy miesiąc i kontrolować na co, ile przeznaczamy z mężem pieniędzy. W efekcie okazało się, że do tej pory dość dużą część naszych zarobków pochłaniały zakupy robione bezmyślnie, pod wpływem chwili, np. idąc do drogerii po coś konkretnego, kupowałam jeszcze kilka dodatkowych rzeczy "bo ładne, bo promocja, bo na pewno się przyda". To samo przy okazji zakupów spożywczych i każdych innych. Dzięki planowaniu udaje się sporo zaoszczędzić, kupować tylko to, co potrzebne albo na czym naprawdę nam zależy i co równie ważne przestałam zagracać swoją przestrzeń rzeczami, których nie używam, a które miesiącami zajmują miejsce w szafkach.
2. Garderoba.
Przeprowadzając się do obecnego miejsca zamieszkania, zabrałam ze sobą mnóstwo rzeczy, których od dawna nie używałam, ale było mi szkoda się ich pozbyć, głównie dlatego że były w bardzo dobrym stanie (bo przecież ich nie używałam!). Tym sposobem zagraciłam sobie kawalerkę stosem butów, swetrów, kurtek i innych elementów odzieży. W końcu uznałam, że nie może tak być i wszystkie rzeczy, których nie miałam na sobie przez ostatnie sezony i wcale nie miałam ochoty założyć w najbliższym czasie spakowałam do worków. Wyszło ich...dużo. Generalnie jedna cała szafa została wyczyszczona :D I nagle okazało się, że jednak znajdzie się trochę miejsca do przechowywania na tym niewielkim metrażu. Temat zmian w garderobie jest na tyle obszerny, że poruszę go kiedyś w oddzielnym poście, bo choć daleko mi do stworzenia "kapsułowej garderoby", to jednak podejście do kupowania ciuchów i butów trochę we mnie ostatnio ewoluuje. W skrócie: mniejsza ilość, a lepsza jakość.
3. Urządzanie nowego wnętrza.
Powoli przygotowujemy się do kolejnej przeprowadzki i chociaż ten moment nastąpi dopiero za kilka miesięcy, to wcześniej trzeba będzie urządzić nowe wnętrze. Bardzo lubię takie planowanie, rysowanie, jeżdżenie meblami po kartce, dobieranie kolorów, dlatego już od dłuższego czasu zbieram inspiracje, tworzę wizualizacje i rozrysowuję wnętrza. Początkowo miałam pomysły na jakieś "bajery", podwieszane sufity i inne cuda wianki, ale im dłużej koncepcja ewoluowała, tym bardziej zaczęły do mnie przemawiać proste rozwiązania, neutralne kolory, przestrzeń, czystość i jasność. I znów złapałam się na tym, że idzie za tym nic innego, jak minimalizm. Ostatecznie w nowym mieszkaniu na pewno będzie jasno i przestrzennie (i metraż nie ma tu nic do rzeczy), nie będzie zbyt dużo miejsca na zbierające kurz bibeloty i nie zagracę się zbędnymi meblami. Ma być przytulnie, ale nie przytłaczająco. Charakter każdego pomieszczenia mają nadawać wyróżniające się dodatki, a nie ostre kolory na ścianach. Sama jestem ciekawa efektu, ale czuję, że pójście tym tropem zaowocuje stworzeniem ciepłej, domowej atmosfery, na której nam zależy i będzie całkiem korzystne dla portfela.
Nie podejrzewam siebie o to, że zostanę przykładną, idealną minimalistką, bo nie potrzebuję iść w skrajność i nie o to w tym chodzi. Dostrzegam jednak sporo zalet w porządkowaniu swojej głowy i otoczenia, upraszczaniu, zaprzestaniu zagracania przestrzeni i bezsensownego kupowania bezużytecznych rzeczy. Póki co, moja wersja minimalizmu jest mi bardzo na rękę, a co z tego dalej wyniknie- czas pokaże.
Komentarze
Prześlij komentarz